Wiedeń już zawsze będzie mi się kojarzył z Kraftwerkiem, z kawą melange i wszechobecnym ładem (zwolennicy niemieckiego ordnungu będą zachwyceni!). Chociaż Austriacy pewnie obraziliby się za użycie słowa „niemiecki”. Podobno są na tym punkcie uczuleni. Wracając do meritum, a raczej do początku naszego roadtripu, naszej podróży poślubnej, naszych wakacji – jak zwał, tak zwał, chociaż nie ukrywam, że ten ślubny aspekt mocno na nas wpłynął, ale o ślubie będzie innym razem. Skupmy się więc na Wiedniu, który mnie totalnie oczarował.
Nocleg w Wiedniu znaleźliśmy przez portal airbnb.pl. Szukałam domu z duszą i taki znalazłam. Wynajęliśmy pokój u pewnej artystki (może projektantki, może malarki), która po przebudzeniu zasłuchiwała się od rana w Kraftwerku. Tak mi te sekwencje dźwięków utknęły w głowie, że każdy krok w Wiedniu wystukiwałam w rytm ich muzyki. Do Wiednia dotarliśmy przed północą, a następnego dnia wybraliśmy się na długi spacer po mieście. Trochę na oślep, trochę po omacku, ale szybko nadrobiliśmy braki i jak na całkowitych nowicjuszy, udało nam się sporo zobaczyć, a przede wszystkim dobrze zjeść. Na śniadanie trafiliśmy do poleconej nam knajpy Motto am Fluss, znajdującej się tuż nad Dunajem.
P. zamówił kanapkę typu club sandwich, w której było wszystko. Szynka, jajko, ser, awokado, cuda niewidy. Całość była przepyszna, przede wszystkim dlatego, że każdy składnik był świeży, soczysty i naprawdę dobrej jakości.
Ja wzięłam wegetariański zestaw, z warzywami pokrojonymi w słupki, kanapką z twarogiem, a drugą ze szpinakiem i jajkiem. Awokado obok było posypane gruboziarnistą solą. Smakowało najlepiej, a chleb, na którym podane były składniki był z tych ciężkich i wilgotnych, czyli takich, jakie lubię najbardziej. Do tego green smoothie i jestem gotowa na dalszy spacer.
Muszę przyznać, że w tej podróży odpoczywałam od aparatu, stąd moja nadaktywność na Instagramie. Najwięcej zdjęć zrobiłam telefonem, a lustrzankę przejął P. Miałam ze sobą również Instaxa i Smenę, więc początkowo działaliśmy na cztery ręce, ale w czasie podróży uszkodziłam Smenę i trochę mi się rozpadła w rękach. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. W międzyczasie byliśmy na najpopularniejszej wiedeńskiej kawie melange, czyli tak zwanej kawie z pianką. Do kawy zamówiliśmy torcik Sachera. Spędziliśmy miłe popołudnie z dawno niewidzianą Basią, w typowo wiedeńskiej kawiarni – z eleganckim wystrojem, pięknymi żyrandolami i kawą podaną na tacy. Na obiadokolację poszliśmy do Hindusa, ale zdjęć jedzenia już nie będzie. Wieczór spędziliśmy bez aparatów. Pozostaje sam Wiedeń. I magiczna kwiaciarnia pod katedrą, w której wszyscy zatrzymywali się, by zrobić zdjęcia.
Jednodniowy Wiedeń oczarował architekturą, zadbanymi kamienicami i brakiem pośpiechu. Zupełnie inna perspektywa życia – bardziej spokojna i bez tego wiecznego pędu, który ciągle gdzieś nam towarzyszy w Warszawie. Dobrze było tu pobyć i spotkać miłe osoby, które doradziły, gdzie zjeść i/lub poszły z nami na kawę. Następnego dnia wyruszyliśmy w dalszą podróż, w jeszcze piękniejsze miejsce.
19 komentarzy
musia
30 września 2014 at 21:30Tola, skąd masz ten melanżowy sweter? :)
tola
30 września 2014 at 21:50z Pull&Bear, zeszłoroczny nabytek :)
musia
3 października 2014 at 10:52pięknie Ci w nim!
Agnieszka
30 września 2014 at 21:37Miło. :)
Bardzo podoba mi się wstęp, który nie pozwala na rozwinięcie tematu. :)
tola
30 września 2014 at 21:49hihi, o tym też pewnie za jakiś czas będzie :)
Karolina Szpunar
30 września 2014 at 21:44Nigdy w Wiedniu nie byłam, ale po Twoim wpisie otwieram ponownie plik na pulpicie zatytułowany „Podróże” i pogrubiam czerwoną czcionką Wiedeń właśnie :)
Cudowne miasto! Prześliczne zdjęcia i mam nadzieję, że jeszcze wspanialsze wspomnienia :)
tola
30 września 2014 at 21:50też wcześniej omijałam Wiedeń, ale teraz P. mnie przekonał i było warto :)
folja
30 września 2014 at 22:13uwielbiam wiedeń! kiedy tam byłam to w jakiejś dzikiej ekstazie i natchnieniu napisałam na odwrocie znalezionego w kieszeni paragonu coś w stylu „obiecuję sobie i wszystkim dookoła, że jeszcze tu wrócę!!” i rzuciłam w przestrzeń przy kunsthistorischen museum :D właśnie ten spokój, porządek i jasność (!) mnie najbardziej ujęły.
Avonlea
1 października 2014 at 06:40Hey there this is kinda of off topic but I was wondering if blogs use WYSIWYG editors
or if you have to manually code with HTML. I’m starting a
blog soon but have no coding skills so I wanted to get advice from someone with experience.
Any help would be greatly appreciated!
vtomasz
1 października 2014 at 08:01Aż musiałem dać lajka za te przepiękne zdjęcia!
Marta
1 października 2014 at 09:14Achh tylko tyle można napisać… ;)
maoam
1 października 2014 at 13:55Mam nadzieję, że kiedyś moja Łódź będzie mogła chwalić się czystymi kamienicami. Ma potencjał, dlatego mocno w to wierzę. Nie mogę się doczekać dalszych części relacji, bo ta wasza podróż była wspaniała.
Też bym chciała spotkać się z Bachą, kurde.
Tola
1 października 2014 at 14:57aaa, bo Wy się z Basią znacie :))
Basia
2 października 2014 at 20:37:)))) znamy sie od pasowania na pierwszoklasiste! Chodzilysmy razem na wagarach na Fizyce!
Basia
2 października 2014 at 20:38wpadaj, anytime – kamienice czyste :))
D
3 października 2014 at 08:32Proszę o zdjęcia pokoju :)
malutka
22 października 2014 at 09:23Tola – piękne imię – moja 3-letnia córeczka została nim obdarowana przez nas :-) A Wiedeń kocham – mogłabym mieszkać, chodzić tymi ulicami bez ustanku :-) Pięknie go przedstawiłaś
instapstryk
22 października 2014 at 20:51Mam nadzieje, ze kolejnym razem uda nam sie napic melange i wybrac na foto spcer :-)
Odkad mieszkam w Wiedniu moje zycie zdecydowanie zwolnilo i bardzo mi sie to podoba.
bokeh
23 października 2014 at 12:33Czy zdradzisz mi proszę jakiego tu używałaś obiektywu ?:) Bardzo udane zdjęcia. Zresztą mogłabym tak pisać pod każdym wpisem ;))))))