Wycieczka do Berlina przyda się każdemu, kto potrzebuje nabrać dystansu. Luz i bezpretensjonalność widoczne na ulicy wywołują uśmiech i zastanowienie, czemu w Polsce wszyscy muszą się tak spinać, przebierać, udawać. W Berlinie tego nie ma. Na każdym kroku można spotkać ludzi, którzy nie przejmują się swoim wyglądam (a przynajmniej na takich wyglądają), a jednocześnie mają swój własny styl. Wyjście do knajpy to nie powód do lansu, ale do miłego spędzenia czasu z bliskimi albo samotnie – z książką czy gazetą. Swoją drogą, to drugie to piękny widok. Kolejna majówka w tym mieście sprawiła, że wracam pełna inspiracji. Do jedzenia, do tworzenia i do życia.
Standardowo, nasz wyjazd wiązał się z chęcią zjedzenia dobrych rzeczy i oderwania się od rzeczywistości pędzącej Warszawy. Po raz pierwszy pojechaliśmy do Berlina autem, co okazało się wybawieniem, gdy drugiego dnia przez kilka godzin padał deszcz, a my zamiast moknąć na dworze, wskakiwaliśmy w auto i jeździliśmy, gdziekolwiek nas oczy poniosły.
KREUZBERG
Tym razem nocowaliśmy w okolicach Kreuzbergu, więc po przyjeździe tam skierowaliśmy pierwsze kroki. Akurat trwał festiwal My Fest, na którym byliśmy też rok temu. Dużo muzyki, tańczących ludzi na ulicach (ach, ten luz!) i kamienice, które swoim obłędnym błękitem przyciągały uwagę.
MITTE
Wieczorem pojechaliśmy do Mitte, by przejść się po naszej ulubionej uliczce Auguststrasse, pełnej małych galerii i wystaw fotograficznych. Krążyliśmy wokół Rosenthaler Platz i Hakesches Markt, ciesząc się z ostatnich promieni słońca i przyglądając się ciemnym chmurom, które nie zwiastowały niczego dobrego, jak się okazało następnego dnia.
Drugi dzień upłynął pod znakiem deszczu, kursowania od knajpy do knajpy i jeżdżenia autem po mieście. Pod wieczór pogoda trochę się uspokoiła, więc ciepło ubrani w szaliki i czapki spacerowaliśmy wokół Mitte.
Tak naprawdę dopiero trzeciego dnia (dnia wyjazdu, jakżeby inaczej) wyszło piękne słońce, więc po zjedzeniu śniadania, przeszliśmy się na długi spacer do naszej ulubionej dzielnicy.
PRENZLAUER BERG
Idealne miejsce do leniwych spacerów, odkrywania perełek architektury i cieszenia się z dobroci oferowanych przez prawie każdą napotkaną knajpkę. Po drodze zaliczyliśmy fotoautomat, który niestety połknąć jedną czwórkę zdjęć. Dalej było już tylko lepiej.
8 komentarzy
venila
6 maja 2014 at 13:09Tolinka, następnym razem pakuję Wam się do auta i jadę z Wami :)
miss-mood
6 maja 2014 at 14:31Piękny ten Berlin na Twoich zdjęciach! :)
Żona modna
6 maja 2014 at 17:03Czuję że Berlin by mi się spodobał ;)
daria
6 maja 2014 at 20:13już wiem, gdzie muszę się wybrać :) dzięki.
Kinga
6 maja 2014 at 20:22Ahh,jak Ci zazdroszczę tego wyjazdu,bo osobiście Berlin po prostu uwielbiam! byłam tam dwa lata temu z koleżanką i był to akurat ostatni przystanek naszego mini eurotripu – ostatni,ale najlepszy! strasznie dużo tam zieleni,prawda? i zgadzam się z Twoimi uwagami,odnośnie tego miasta.bije z niego niesamowicie pozytywna energia,czego chyba nie każdy spodziewa się jadąc tam po raz pierwszy.jak dla mnie,Berlin i Warszawa mają coś wspólnego (pod kilkoma względami),coś co mnie osobiście przyciaga i fascynuje-miasta o długiej,pisanej różnego rodzaju przeżyciami historii,która cały czas się toczy i wciaga każdego kto do nich zawita.
ps.zdjęcia oczywiście rewelacyjne,ale to jak zawsze u Ciebie ;)
Karolina Szpunar
6 maja 2014 at 20:32Cudna fotorelacja! Aż chce się w tym momencie pakować manatki i jechać :) Oj taaak
Kasia
7 maja 2014 at 13:49♥
Zu.
10 maja 2014 at 12:00Jakim ten Berlin jest ladnym miastem!