Gdy myślę o swoich nałogach, obok wielkiej tabliczki czekolady wspinającej się na podium w szeregach stoją między innymi podróże. Chociażby na chwilę. Nawet na weekend. Ucieczka od miasta (czasem do innego miasta – gdzie sens, gdzie logika) obfituje w cudownie powracające samopoczucie. Styczeń zakończył się weekendem w Rzymie, w lutym pozdrawiałam Nothing Hill w Londynie, wiosną zaprzestałam latania, by w maju znów uderzyć we włoskie rejony. W drodze na Sardynię, pilot wysadził nas w Bergamo i przez 10 godzin kazał witać się z miastem. Było nas czworo, i wszyscy głodni. Nietrudno więc zgadnąć, gdzie nas (licho) poniosło. Po gluten!
Na lotnisku złapaliśmy miejski autobus i nim ruszyliśmy do centrum. Dobrym posunięciem była wysiadka w Alta Citta i spacer ze wzgórza. W drugą stronę nie byłoby tak łatwo. Kto o 6 rano wylatywał z Warszawy do Bergamo, ten wie, że pierwszą rzeczą, o której się marzy po wyjściu z samolotu jest… śniadanie. A jak śniadanie, to oczywiście pizza! Trip advisor przyszedł z pomocą i wskazał Il Fornaio, a my grzecznie podążyliśmy za wskazówkami. Pizza okazała się obłędna. Ja poszłam w prostotę i zamówiłam margheritę. Jeśli mozzarella i sos pomidorowy wywołać zachwyt, to znaczy, że może być jeszcze lepiej. Wszelkie serowo-warzywne dodatki okazały się mile widziane, a my pełni i szczęśliwi podzieliśmy się bułką z czekoladowymi groszkami, którą pani w piekarni podarowała nam w prezencie.
Po dość intensywnym spacerze zachciało nam się kawy i lodów. Tuż przed obiadem, a jakże. Najlepiej jest zacząć od deseru. A kawa podana jak wino już z marszu wydaje się ciut lepsza od zwykłego espresso. Chociaż na małą czarną bez cukru i mleka też nikt nie narzekał. W końcu to Włochy, a Bergamo godnie reprezentuje kawowe dziedzictwo. Lody okazały się bardziej sorbetowe niż śmietanowe, więc wszyscy przytaknęliśmy, że mogłoby być lepiej (w końcu to Włochy, po raz drugi) i ruszyliśmy szukać obiadu.
Skoro na śniadanie była pizza, to na obiad musiał być makaron. Ten domowej roboty. Wybór padł na Pasta & Basta. Ricotta z gruszką i serem pleśniowym, posypana makiem stanowiła idealne nadzienie moich (mojego?) ravioli. Piotrek poszedł w bolognesową klasykę (zdj. nr 1), Bzu w tagliatelle z grzybami (zdj. nr 4), a mąż w kluchy z boczkiem, masłem i szałwią. Minął miesiąc od tego czasu, a ja czuję, że wygrałam tamten posiłek. W nagrodę było intensywne leżenie. Trawa gościła, a my czekaliśmy, aż kolejny pan pilot zabierze nas na pokład samolotu.
7 komentarzy
Alicja
15 czerwca 2015 at 00:11Ale cudownie! Zazdroszczę ogromnie tej podróży – szczególnie, że Włochy już mi się od dawna marzą :) A oglądając Bergamo w obiektywie Twojego aparatu te marzenia nic tylko się ugruntowują ;)
k
15 czerwca 2015 at 09:18O Bergamo słyszałam wiele miłych słów i żałuję, że kiedy byłam tuż obok – w Mediolanie, nie udało mi się tam zajrzeć. Po zdjeciach, które widziałam, wydaje się dużo bardziej urokliwe i w taki przyjemny sposób leniwe :)
Agata
23 czerwca 2015 at 12:38Piękne jest Bergamo w Twoim obiektywie, nie byłam jeszcze w tym mieście, ale planuję wybrać się w lipcu do Mediolanu na targi, więc może uda się to jakoś połączyć :)
Pozdrawiam serdecznie z Rzymu :)
Luiza
23 lipca 2015 at 12:33Po bułce z czekoladowymi groszkami wnioskuje, że na pizzy byliśmy w tym samym miejscu. My trafiliśmy tam przypadkiem, ale od wtedy wszystkim polecamy!
Fajne fotki!
tolala
23 września 2015 at 22:32[…] był maj. I to była Sardynia. Po drodze było Bergamo. Tygodniowa wycieczka z cyklu: odpocznijmy. Długie pauzy pomiędzy zdaniami. Niby sto lat temu (a […]
travelicious
12 marca 2016 at 14:21Prześwietne zdjęcia, prześwietny klimat, ja kiedyś spędziłam super noc w Bergamo, między lotami, ten widok mnie wtedy urzekł.
Turysta
1 grudnia 2016 at 16:01Fajna podróż. Z tego co widziałem to do Bergamo stosunkowo łatwo i tanio się dostać, ciekawe jak tam z noclegiem…