Jesień jest idealną porą roku do czytania książek o przemijaniu, zwłaszcza takich, które od dawna chciało się przeczytać, ale wciąż wymykały się z rąk. To moje pierwsze zderzenie z Julianem Barnesem i od razu trafione. Poczucie kresu okazało się historią podróży po latach młodości i próbą rozwikłania tajemniczych relacji łączących głównego bohatera, aktualnie 60-letniego Anthony’ego Webstera, z bliskimi mu osobami.
Początkowo Tony rzewnie wspomina swoją młodość. Jest świadom swoich porażek, ale nie zastanawia się nad nimi, raczej jest zadowolony z tego, jak przeżył życie i wygląda na to, że chce się podzielić swoimi refleksjami związanymi z pierwszymi przyjaźniami i romansami. W jego życiu każdy dzień to niedziela. W chwili, gdy dostaje nieoczekiwany spadek, pojawia się dezorientacja. Okazuje się też, że nie jest świadom pewnych wydarzeń. Pamięć płata mu figle. To, jak zapamiętał pewne historie jest tylko i wyłącznie jego wyobrażeniem, a im więcej osób zaangażowanych w wątek, tym więcej wątpliwości.
Barnes skupia się na funkcjonowania pamięci, zacierania śladów i szukania tych fragmentów w głowie, które pasują do układanki. Nie ma czegoś takiego jak pamięć obiektywna. Każde wspomnienie wiąże się z wyparciem tego, co złe i idealizowaniem przeżyć, które po sobie nastąpiły. Najczęściej jest tak, że umykają fakty, a po latach zostają tylko odczucia. Główny bohater zmienia się z człowieka, który nigdy nic nie kapuje w osobę próbującą odkryć pewną tajemnicę.
To, co najbardziej podobało mi się w książce to symetria, podwójne wątki, intensywność tekstu. Dwa zupełnie różnie przyjęte samobójstwa. Dwie kobiety, których obecność odcisnęła piętno na głównym bohaterze. Niedopowiedzenia ładnie współgrają z poszczególnymi bohaterami. Tony wie, że jego czas młodości już się skończył, a najlepsze chwile ma już za sobą. Poczucie końca sprawia, że chce jak najlepiej wspominać swoje życie, ale nie do końca może, bo nie jest świadom pewnych faktów. Dopiero, gdy odkryje tajemnicę, będzie mógł zrobić krok naprzód.
Poczucie kresu Juliana Barnesa trafiło do mojej głowy. Trochę przypominało mi książkę Zanim dopadnie nas czas, jednak opowieść o Tonym bardziej przypadła mi do gustu. Taka skondensowana dawka lekko filozoficzno-psychologicznego tekstu to dobra lektura na jesienne przesilenie. Przynajmniej dla mnie.
8 komentarzy
Tomasz Nawrot
13 października 2013 at 20:30Ciekawa można by powiedzieć, ale jeśli się jej nie przeczyta to o tym się nie przekona czy jest odpowiednia…
Hazel
13 października 2013 at 20:53Mam ją na liście „do przeczytania”. Po Twojej recenzji przesuwa się na liście w górę.
schronienie
13 października 2013 at 20:54uwielbiam Juliana! tę książkę czytałam akurat latem, na basenie. niewiele już z niej teraz pamiętam oprócz klimatu przemijalności, ale to właśnie ten klimat najbardziej się wdziera człowiekowi pod skórę jako główny bohater.
polecam również książkę jego autorstwa pt. Arthur & George. nie mogłam się od niej oderwać – już dawno mi się coś takiego nie przytrafiło.
bzium
13 października 2013 at 21:17Mi bardzo podobała się 'Papuga Flauberta’ jego autorstwa, też zapada w pamięć.
Natalia
14 października 2013 at 11:51zobacz, też o tym pisałam :)
Natalia
14 października 2013 at 11:51o, tutaj http://porcja.blogspot.com/2013/02/banay-i-oczywistosci.html
Joanna
14 października 2013 at 12:32Autor mnie ciągnie już od jakiegoś czasu, nawet jedna książka jego autorstwa czeka na półce, więc jeśli mi przypadnie do gustu, to „Poczucie kresu” będzie kolejne. Szczególnie, że ma taką piękną okładkę (nie tylko oczywiście z tego powodu) ;)
Hanna Ogon
15 października 2013 at 13:03Szukam jakiejś fajnej książki na jesień. Ten tytuł zapisuję, bo mnie przekonałaś :) Mam nadzieję, że uda mi się przeczytać ;)