Mimo, że lato jeszcze się na dobre nie zaczęło, to pierwsze upały mamy już za sobą. Duchota na dworze to nic pożądanego, ale słowo pisane prowadzące przez duszności i swego rodzaju wiwisekcje to coś, czego ukradkiem szukam w powieściach. Lubię, jak się dzieje, jak jest rozpad na czynniki pierwsze i odkrywanie krok po kroku, co z czego wynika. Z reguły to rodzina determinuje życie człowieka, a większość dorosłych doświadczeń wiąże się z dzieciństwem, a raczej brakami, które ciągle gdzieś tkwią, często nieprzetworzone na tyle, by ruszyć dalej. I chociaż w praktyce wszystko, o czym marzymy, sprowadza się do prostych rzeczy, to wewnątrz dzieją się skomplikowane historie, które utrudniają. I o tym właśnie pisze Zeruya Shalev.
Ulubiona moja, izraelska pisarka. Wizja urlopu sprawiła, że jej ostatnia powieść „Co nam zostało” wylądowała na kindle’u. To trochę nie jest książka, przy której da się odpocząć, ale na pewno można się zachwycić i zastanowić nad pewnymi rzeczami. Autorkę interesują granice emocjonalne człowieka. Zbliża swoich bohaterów do krytycznych sytuacji i patrzy, jak daleko się posuną lub czy w ogóle zrobią jakikolwiek krok. Mam wrażenie, że ona niczego się nie boi. Nie boi się pisać o sytuacjach trudnych, o których na co dzień nie chcemy nawet myśleć, nie mówiąc o doświadczaniu ich. Jej jednak udaje się mówić o nich w sposób, który sprawia, że chce się zagłębić w tę historię, mimo że nie jest lekko i raczej lekko nie będzie. Ale jest tam coś, co łączy – wspólne odczuwanie i wracanie do doświadczeń, które każdy z nas po części przeżył, jako dziecko, jako rodzic czy brat lub siostra.
W „Co nam zostało” Shalev trochę bardziej skupia się na sytuacji w Izraelu. Główna bohaterka Chemda pochodzi z kibucu i wraz z jej historią zmienia się historia kraju. Tak, jak niepewne jest życie w Izraelu, tak samo pełne wątpliwości są decyzje bohaterów. Chemda jest umierająca, ale wraca do czasów swojego dzieciństwa, do ojca, który miał swoją wizję jej osoby i wychowywał ją na swoje podobieństwo. Miała być zahartowana, nieustannie dzielna i wytrwała. Tymczasem jej wejście w dorosłość sprawiło, że stała się niezdolna do bycia kimś, kim chciała być. Zagubienie pomiędzy tym, czego ktoś od niej oczekuje a tym, czego sama chce. Tylko dojście do samoświadomości to zbyt długa droga, na którą wkraczają dopiero kolejne pokolenia.
Chemda ma dwoje dzieci, którzy mają swoje rodziny i borykają się ze swoimi problemami. Wszystko sprowadza się do łańcucha pokarmowego, w którym jeden mniejszy lęk jest zjadany przez większy i historia ciągle zatacza koło. Aż do momentu, gdy pojawia się wyjście z sytuacji i czasem udaje się je znaleźć szybciej niż tuż przed śmiercią. Wymaga to jednak decyzji, które nie są społecznie akceptowane. Shalev przekonuje, że to jej najbardziej optymistyczna książka. Polecam się przekonać, a gdy zabraknie wam powietrza podczas czytania, zróbcie sobie przerwę. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że utoniecie w gęstości historii i po fazie zachwytu, odczujecie ulgę. Dziwne, ale tak właśnie odbieram jej książki.
A wy, macie słabość do jakiegoś pisarza, do którego lubicie wracać, mimo że nie pisze o łatwych sprawach? Koniecznie dajcie znać!
2 komentarze
IZ
6 czerwca 2015 at 19:08Chętnie sięgnę i się przekonam… Cierpię ostatnio na niedobór dobrych książek. Tylko ja muszę je mieć z szelestem papierowych kartek:)
A z kompletnych nienowości, ale za to zawsze ściskających gardło:
„Zbyt głośna samotność” Hrabala, „Ucho, gardło, nóż” V. Rudan, a już zwłaszcza „wysłuchane” w monodramie Jandy… I np. z zupełnie innej półki „Czarny ptak” Suzy Lee. Tak mało, a tak pięknie.
I powieści Olgi Tokarczuk (prawie) zawsze. I reportaże Swietłany Aleksijewicz… I jeśli jeszcze chwilę się pozastanawiam to będzie dłuuuga lista:)
Toastdropper
7 czerwca 2015 at 15:48Bardzo zainteresowałaś mnie tą pisarką, do tej pory nie miałam okazji przeczytać niczego jej autorstwa. Na początku kwietnia miałam okazję towarzyszyć izraelskiemu krytykowi podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych i sytuacja jego kraju bardzo mnie zainteresowała, chciałabym dowiedzieć się więcej, a po Twojej recenzji spodziewam się, że książki Zureyi (nie jestem pewna odmiany) mogłyby być ciekawym i wartościowym źródłem poznania :).