2016 był rokiem wielu wzruszeń i łez szczęścia, ale także równie wielkich wątpliwości. Wierzę, że w najbliższym czasie będzie trochę spokojniej. Aktualnie myślę o urodzinowej podróży, wspominając (już!) ubiegłoroczne wypady. Poza cudowną i zupełnie nieturystyczną Gwadelupą, odwiedziliśmy głównie europejskie stolice i duże miasta. Brakowało mi bezkresnej dziczy (takiej, jaką zaznaliśmy w Szkocji), ale wkrótce to nadrobimy. Tymczasem Lizbona, Rzym i Barcelona rozkochały nas w sobie na tyle, że na pewno będziemy do nich wracać, a najbardziej do… tego dowiecie z dalszej części podsumowania.
Najlepsza książka: Małe życie, Yanagihara Hanya. Trochę przerażały mnie opinie, w których brzmiały słowa Ta książka zmieni twoje życie, ale postanowiłam sama się przekonać, czym wszyscy się zachwycają. I ja też się zachwyciłam. To, w jaki sposób została opisana historia Jude’a poruszyło mną niemiłosiernie, a autorka powieści mogłaby stać się moją bliską przyjaciółką. Tak bardzo odpowiadał mi jej sposób współodczuwania i interpretowania rzeczywistości.
Najlepszy film: Nienasyceni. reż. Luca Guadagnino. Przepiękna Tilda Swinton, urzekający krajobraz sycylijskiej wyspy Pantelleria i historia destrukcyjnej miłości. Nieznośnie lekki z początku i odurzający na koniec. Pięknie opowiedziany film.
Najlepszy serial: The Fall, The Night Of, Breaking Bad. Tu miałam problem z wyborem, bo było sporo seriali, które podobały mi się jednakowo, jednak po długich naradach z mężem powyższa trójka najbardziej zasługuje na podium. The Fall za niezwykle przenikliwą Gillian Anderson, The Night Of za klimatyczny rolę głównego bohatera i zmianę, jaką w serialu zachodzi, a Breaking Bad za całokształt – wreszcie nadrobiłam wszystkie odcinki i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że było warto spędzić nad nimi kilkanaście dobrych wieczorów. A poza tym równie dobre były: Stranger Things (ulubiony serial mojego męża!), Billions i The Night Manager.
Najlepszy album: Long Way Home, Låpsley. To była miłość od pierwszej piosenki. Ten rok należał do niej i braknie mi słów, by opisać to, jak ta muzyka na mnie wpływa. Posłuchajcie sami.
Najlepsza knajpa: Solec 44. Niezmiennie ulubiona i strzał w dziesiątkę za każdym razem, gdy zastanawiamy się, gdzie by tu pójść na obiad. W 2016 roku chodziliśmy głównie w te same miejsca. Na kawę do Czytelni, na śniadanie do żoliborskiego SAMa(u?) i jeszcze do Thaisty na najlepszy na świecie pad thai. Nowe knajpy do nadrobienia w 2017 roku!
Najlepsza podróż: Lizbona i Porto. Najsmaczniejszy wyjazd tego roku, wraz z mrużeniem oczu wzruszonych od słońca, z oceanem rozbijającym się o portugalskie brzegi i z prawdziwym przekonaniem, że tu i teraz jest nam najlepiej na świecie.
A co Was zachwyciło w 2016?
6 komentarzy
Cookie
1 stycznia 2017 at 20:55Od razu zabieram się za film!!
tola
2 stycznia 2017 at 13:03w Maladze to dobry pomysł, u nas z otaczającym śniegiem – można zatęsknić mocno za wakacjami :)
SzaraStrefa
2 stycznia 2017 at 08:22Filmowo najbardziej mnie wzruszył „Kwiat wiśni i czerwona fasola” (bardzo polecam, przepiękny obraz!!), muzycznie dominuje Olafur Arnalds. Najlepszą kawę wypiłam na Lofotach, z wichrem, który co chwila gasił palnik pod kawiarką i sypał piaskiem do kubka, ale to widoki zapierały dech w piersiach. Widziałam też egzotyczne plaże, ale serce zostawiałam na bezkresnych płaskowyżach szwedzkiej Laponii… Tam wrócę, bo najciszej.
Niestety to jak zmienia się świat i najbliższa rzeczywistość powoduje, że coraz trudniej czuć się bezpiecznie i cieszyć chwilami :( Oby Nowy Rok przyniósł spokój.
tola
2 stycznia 2017 at 13:02też chciałam obejrzeć ten film, ale przegapiłam w kinie. na pewno nadrobię :)
też mi się marzy taki skandynawski bezkres, ale jeszcze nie teraz.
mam nadzieję, że będzie choć trochę spokojnie!
Joanna
5 stycznia 2017 at 01:23Dla mnie też ostatecznie książką roku okazało się „Małe życie”, ale ku zaskoczeniu tetralogia neapolitańska Eleny Ferrante, rozpoczęta jako czytadełko ku uldze po Yanagiharze, też wywarła na mnie duży wpływ. Interesujące portrety kobiet, interesujący portret przyjaźni, świetne tło historyczno-kulturowe z politycznym akcentem. Byłam bardzo zaskoczona. Ostatnią przeczytaną w 2016 roku książką była „Droga do domu” Yai Gyasi, pięknie wydana (choć z niejednym przegapionym błędem w treści) i też ciekawa jako zbiór impresji, takich kartek z życia bohaterów, a do tego ujęcie historii Afryki i Afroameryki nieco inne, z oryginalnym akcentem. Również mogę polecić. Teraz słucham pierwszy raz Lapsley. Do filmu też na pewno się wezmę.
tola
5 stycznia 2017 at 11:34wszystkie te książki zapowiadają się bardzo dobrze, dziękuję, chętnie skorzystam :)